czwartek, 1 sierpnia 2013

Kolejowy koszmar

Wróciliśmy cali i zdrowi do Polski :) . Jazda pociągiem byla dla nas bardziej męcząca niż cała wyprawa. Trzy przesiadki, pakowanie rowerów i sakw do zatłoczonego pociągu zdecydowanie nie należą do przyjemności, a to wszystko w zaledwie 5 minut... Nie wspominając o komforcie jazdy, gdy słońce pali jak wściekłe, klimatyzacja się psuje i nie da się otworzyć okien. Istne piekło. Ponadto wieczorny pociąg z Budapesztu do Krakowa uciekł nam sprzed naszych oczu o godzinie 20.05, ze względu na ponad 2 godzinne opóźnienie pociągu z Timisoary do Budapesztu. Z tego powodu musielismy spać w stolicy Węgier.
Niestety nie możemy określić, kiedy pojawi się relacja ze zdjęciami, ponieważ z biegu czekają nas praktyki, a zaraz po nich zaległe egzaminy, ponadto semestr zimowy będzie dla nas obciążony do granic wytrzymałości, także przepraszamy i prosimy o wyrozumiałość. Jedno jest pewne - prędzej czy później się pojawi :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Ostatnie dni w kraju mamalygi i serdecznych ludzi

Udalo sie! Przejechalismy Trase Transfogaraska o wlasnych silach! Nie bylo lekko, wrecz przeciwnie, dla naszych nog byl to morderczy wysilek, ale widoki i satysfakcja wynagrodzily wszystkie trudy podjazdu, a doping ze strony kierowcow dodawal sil :) poza tym spedzilismy 3 dni na szlakach Gor Fogaraskich, zdobywajac najwyzszy szczyt Rumunii - Moldoveanu 2544 m n.p.m.. Z racji wysokosci przez wiekszosc czasu bylismy ubrani we wszystko, co mielismy w plecakach, lacznie z rekawiczkami i czapkami zimowymi, wiec po zjezdzie w dol doznalismy lekkiego szoku ze wzgledu na panujacy tutaj skwar. Po drodze minelismy olbrzymie jezioro zaporowe Vidraru, bardzo przypominajace nasza polska Soline oraz prawdziwy zamek Vlada Palovnika vel Draculi w Poienari. Ostatecznie w pocie i zmeczeniu, ale szczesliwi dojechalismy do Pitesti, gdzie dobiegl kres naszej podrozy na dwoch kolkach. Jestesmy juz po dwoch przesiadkach (ktore swoja droga z takim bagazem sa bardzo meczace i stresujace) i czekamy w pieknej Timisoarze na kolejny pociag do Budapesztu, ktory teoretycznie nie obsluguje przewozu rowerow. Ciekawe, co z tego wyniknie ;)

wtorek, 23 lipca 2013

Tuz przed najwiekszym wyzwaniem - Trasa Transfogaraska

Ostatnie dni uplynely pod znakiem sporego wysilku - padl rekordowy dystans dzienny 156 km, a nastepnie spedzilismy dwa dni na postrzepionej grani Piatra Craiului, w efekcie czego nasze miesnie kolejnego dnia byly niezdatne do uzytku. Postanowlismy zostac w Braszowie, zlapac oddech i poczuc klimat miasta, zwiedzajac jego zakamarki. Podziwialismy niesamowita panorame z gory posrodku miasta zwanej Tampa, obeszlismy Czarny Kosciol, zwany najwiekszym gotyckim kosciolem pomiedzy Wiedniem a Stambulem, przeszlismy jedna z najwezszych uliczek w Europie - Str. Sforii, spcerowalismy po urokliwym starym miescie oraz zachwycalismy sie nocna panorama miasta ze wzgorza, na ktorym ulokowana jest braszowska cytadela. To miasto zdecydowanie nas oczarowalo i pewnie jeszcze tutaj wrocimy :) Dzisiaj podjezdzamy do stop Gor Fogaraskich, ktore widnieja na horyzoncie i sprawiaja wrazenie olbrzymiego muru - a my ten mur zamierzamy przemierzyc rowerem... Pokladamy cala nadzieje w naszych nogach i wierzymy, ze nam sie uda!

środa, 17 lipca 2013

Bicaz za nami, Braszów przed nami!

Mielismy dzien postoju z powodu nieustajacego deszczu, ale ostatecznie wyszlo to nam na dobre - w koncu moglismy zlapac oddech. Ale to wcale nie znaczy, ze dzien zostal zmarnowany! - Pod parasolem zwiedzilismy Suczawe, ktora jako samo miasto moze nie jest piekna, ale ma kilka miejsc, ktore warto obejrzec - widzielismy ruiny zamku o bogatej historii, w ktorej oczywiscie Polacy maczali palce, zwiedzilismy niezwykle Muzeum Wsi Bukowinskiej oraz kolejny monastyr wpisany na liste UNESCO. Kolejnego dnia zajechalismy do Targu-Neamt, gdzie zwiedzilismy twierdze Neamt, po czym tradycyjnie juz znowu zlapala nas niekonczaca sie ulewa. Wczoraj natomiast w koncu przejechalismy wawozem Bicaz. Wrazenia niezapomniane, spodziewalismy sie czegos wielkiego, ale wawoz przerosl nasze oczekiwania - od patrzenia w gore mozna bylo dostac zawrotow glowy! Dzisiaj za to nocujemy u wspanialych ludzi, ktorzy bez zastanowienia pozwolili nam rozbic namiot. Ale nie zdazylismy nawet tego zrobic, poniewaz zaporosili nas na  nocleg do srodka! I to nie na podloge, lecz dostalismy wlasny pokoj z lozkiem! Uzyczyli rowniez goracej wody do kapieli oraz wszystkich potrzebnych asortymenow, poczestowali pyszna kawa oraz Internetem  ;) Nawet nie wiemy, jak im dziekowac! Uciekamy spac, bo jutro czeka nas dluga droga do Braszowa!
PS: Z dobrych wiadomosci - z powypadkowych ran zostal mi tylko jeden strup :)

niedziela, 14 lipca 2013

Polskie wsie i walka z deszczem

Na poczatku chcielismy przeprosic tych, dla ktorych zbyt rzadko dodajemy posty, ale jednoczesnie prosimy o wyrozumialosc, poniewaz piszemy, kiedy tylko mamy dostep do Internetu, a to nastepuje niezbyt czesto, poniewaz glownie przejezdzamy przez wsie, natomiast dostep przez siec jest drogi. Ponadto przypominamy, ze pelna, dokladna relacje z wyprawy dodamy po przyjezdzie.
Przedwczoraj kontynuowalismy jazde dolina rzeki Bistrity wsrod pokrytych soczysta zielenia wzgorz, gdzie napotkalismy niezwykla wies - Calinesti, gdzie niemal wszystkie domy byly pokryte bardzo charakterystycznym wzornictwem przypominajacym duze piksele :) bylo co ogladac! Niestety wpatrywanie sie w te niesamowite domki bylo dosc niebezpieczne... ze wzgledu na stan drogi, ktora przypominala szwajcarski ser - wiecej dziur niz asfaltu. A nie byla to jakas podrzedna droga, tylko jedna z glownych w tym regionie. Tutaj tez spotkalismy dwoch polskich sakwiarzy - Lukasza i Marka. Po ciaglej jezdzie w dol czekala nas przelecz Mestecanis 1096 m n.p.m. zdobyta w niesamowitym upale, widoki jak zwykle swietne, a sam zjazd bylby niemal wymarzony, gdyby nie silne porywy wiatru, przez ktore szybka jazda moglaby byc niebezpieczna. Niezwykly zjazd malownicza dolina Moldowy niestety zostal nam brutalnie przerwany przez burze, po ktorej przyszly niekonczace sie ulewy. I tym sposobem zostalismy uziemieni na reszte dnia i noc w Cimpulung Moldovenesc. Rankiem kontunuowalismy podroz dolina, odbijajac po drodze do dwoch bukowinskich malowanych monastyrow w Voronet i Monastirea Humorului, ktore znow wywarly na nas niesamowite wrazenie. Warto bylo nadlozyc drogi. Wieczorem dotarlismy do Domu Polskiego w Kaczyce. Dawid musial jeszcze naprawic zlamana szpryche (juz trzecia!). Nastepnego dnia spotkalismy sie z opiekunka Domu Polskiego, pania Krystyna Cehaniuc i jej mezem, ktorzy opowiedzieli nam historie przybycia Polakow na Bukowine. A przybyli za chlebem i... sola. Tak, byli to gornicy sprowadzeni do pracy w kopani soli, ktora za ich sprawa miala powstac. Dzisiaj kopalnia jest prawie nieczynna i udostepniona do zwiedzania, z czego skorzystalismy. Nastepnie ruszylismy w strone Suczawy, ale tuz pod nia, na paskudnej drodze gruntowej prowadzacej stromo w gore zlapala nas kolejna burza! Zostalismy uziemieni, znowu, tym razem posrodku odludzia. Cali przemoczeni i zabloceni uznalismy, ze potrzebne nam jest cieple lozko i prysznic, wiec noc spedzilismy w niedalekim pensiunea. Tego nam bylo trzeba. Ale mimo niesprzyjajacej pogody wciaz mamy pozytywne nastawienie i ruszamy dalej! :)

czwartek, 11 lipca 2013

Przez Maramuresz do Bukoviny

Przepraszamy za opoznienie z pisaniem postow, ale jechalismy przez dosc specyficzny region, gdzie nie mielismy okazji zalapac sie na wi-fi, wiec szybko postaramy sie nadrobic zaleglosci. Po sniadaniu naszych cudownych gospodarzy faktycznie mielismy mnostwo sily, bo byl to dla nas bardzo dlugi dzien, wydarzylo sie wiele: w Baia Mare spotkalismy Berdarda, sakwiarza z Portugali, przy pieknej cerkwii w Surdesti spotkalismy Polakow z Kartuz, zalapalismy sie na burze, a przy tym pokonalismy dosc trudny dla naszych ciezkich rowerow teren -  caly dzien w gore i w dol, w gore i w dol, by pod wieczor ostatecznie wjechac na przelecz powyzej 1050 m (dokladnie nie znamy ani nazwy, ani wysokosci, bo byla to alternatywna trasa, sprawdzimy w domu), a rano bylismy na wysokosci ok 150 m, wiec nic dziwnego, ze nastepnego dnia bylismy totalnie wyprani z sil, ale sielankowe widoki, jakie ukazal nam Maramuresz zrekompensowaly wszystkie bole :) zatem kolejny dzien spedzilismy na spokojnej jezdzie wsrod zywych skansenow otoczonych zewszad gorami, ktore sprawiaja wrazenie, ze wjechalo sie w calkiem inny swiat. Zwiedzilismy cerkwie w Barsanie i muzeum z drewnianymi rekodzielami. Oczywiscie tradycyjnie przylapala nas burza. Noclegu szukalismy w Strimturze, gdzie nam sie znowu poszczescilo, bo gospodarze ugoscili nas prysznicem, kolacja w postaci mamalygi i zupy mlecznej oraz domowa palinka, a z rana swojska kielbasa, jajka i ogorki :) dzieki takiej porcji energii zajechalismy do Borsy zwiedzajac po drodze cerkiew w Ieud z XIV wieku, pod ktora spotkalismy sympatyczna, samotnie podrozujaca babcie-Holenderke, ktora juz 3 miesiac zwiedza Rumunie, spiac w swoim samochodzie. Droga do Borsy byla przepiekna, naszym oczom w koncu ukazaly sie Gory Rodnianskie, jedne z najwyzszych w Rumunii, a sama Borsa lezy pod wielkim, majestatycznym Pietrosulem. Tym razem spalismy u bardzo milej pani Lenuty, ktora mimo miejskiego charakteru Borsy z checia zgodzila sie na nasz nocleg. Z rana dostalismy od niej pyszna kawe :) i w droge! Wczorajszego dnia wjechalismy na przelecz Prislop - 1416m n.p.m. trasa niesamowicie widokowa, co chwile przystawalismy by sie rozejrzec (i odpoczac), ale niestety na samej gorze zostalismy uziemieni na dobre przez szalejaca burze i gesta ulewe, przez co niestety wieksza czesc dnia nam uciekla. Ale za to jaki byl zjazd! Bez konca w dol! Tym razem nocleg znalezlismy u Mirela, ktory potrafi porozumiec sie po angielsku, wiec siedzielismy do poznej nocy ugoszczeni winem, rozmawiajac na wszelakie tematy - od problemow mniejszosci romskiej, bezrobocia przy granicy po rozne smieszne anegdotki dotyczace Polakow czy Rumunow. Dzisiaj kurs na Kaczyke (Cacica), ktora jest jedna z polskich wsi na Bukovinie. Wiedzieliscie o tym? ;)

niedziela, 7 lipca 2013

Rumunia!

Witajcie po dluzszej przerwie! Wiele sie dzialo przez te kilka dni, wiec wszystkiego tutaj nie sposob opisac. Ostatnia noc w Slowacji spedzilismy tuz przy granicy, poniewaz niestety bylo juz dosc pozno i niebezpiecznie  z powodu duzych skupisk mniejszosci romskiej. Postanowilismy postawic na bezpieczenstwo i spedzilismy te noc pod dachem. Nastepnego dnia szybko polknelismy granice slowacko-wegierska i wjechalismy w swiat slonecznikow, kukurydzy i... potwornych nazw. Ciezko jakakolwiek przytoczyc, bo po prostu nie pamietamy. Skwar byl niesamowity, musielismy robic wiele przerw, ale ostatecznie pokonany dystans nie byl najgorszy, a to dlatego, ze Wegry sa plaskie jak nalesnik. Postanowilismy ostatni wspolny wieczor z Lukaszem i Pawlem spedzic na polu namiotowym, zeby moc sie nagadac do poznych nocnych godzin. Nastepnego dnia z ciezkim sercem sie pozegnalismy i ruszylismy swoja droga juz tylko we dwojke. Pod wieczor przekroczylismy granice wegiersko-rumunska i wjechalismy do Satu Mare, ktore wywarlo na nas bardzo przyjazne wrazenie. Zapomnielismy o zmianie czasu i okazalo sie, ze byla juz 20:30 czasu rumunskiego, co oznaczalo problemy ze znalezieniem noclegu na podworku. Gdy stalismy i glowkowalismy pod bankomatem z pomoca przyszedl nam pewien czlowiek - Flaviu Rus, bardzo dobrze poslugujacy sie jezykiem angielskim. Niestety nie mogl nam wskazac zadnego pola namiotowego bedacego blizej niz 30 km, wiec ruszylismy przed siebie liczac na szczescie badz goscinnosc ludzi. Po przejechaniu kilku kilometrow ktos zaczal trabic i krzyczec, okazalo sie, ze to Flaviu! Wszedzie nas szukal, bo znalazl dla nas nocleg! Dodatkowo za niego zaplacil, a na prosby o przyjecie pieniedzy powiedzial tylko "Welcome in Romania my friends!". Nie wiedzielismy, jak mu podziekowac! Noc spedzilismy spokojnie, nastepnego dnia znow wyruszylismy w skwar, przejezdzajac przez rumunskie wioski, gdzie ludzie byli dla nas bardzo przyjazni. Pod wieczor znalezlismy nocleg u sympatycznej starszej kobiety, porozumiewajac sie tylko na migi. Jej sasiedzi udostepnili nam prysznic i zaprosili na kolacje - swojskie mieso, warzywa, mleko... a nawet wodka :) Duzo by pisac o tym, a czasu brak... W kazdym razie bylo naprawde genialnie, rozmawialismy dlugo, nie znajac zadnego wspolnego jezyka oprocz migowego ;) Kiedy wrocilismy na "nasze podworko" wnuk starszej babci, Alexandru zaprosil nas na sniadanie nastepnego ranka, malo tego, dostalismy przecudowny prezent, piekna tkanine, ktora byla recznie zdobiona przez nasza gospodynie. Niesamowity wieczor, bylismy, wlasciwie nadal jestesmy pod wielkim wrazeniem goscinnosci mieszkancow Rumunii. My juz po sniadaniu, swojskie jajka, mleko, sloninka, ser... Po czyms takim na pewno mamy sile na dalsza podroz! :)